(już) 28 września

Właściwie to nie mam o czym pisać. Udaje mi się wstawać z łóżka i to jest najtrudniejsze zadanie. Jem posiłki - regularnie, pięć na dzień. Zakładam codziennie czyste ciuchy i czeszę włosy. Codziennie wychodzę na spacer. I codziennie obiecuję sobie, że jutro będzie lepiej. Że będę żyła i wypełnię zaległości. Że wyjdę, z domu, dalej niż wymaga tego psi spacer. Że to co normalnie zajmuje mi godzinę, zajmie mi godzinę a nie trzy dni. 

Moja obrona licencjatu wciąż nie ma nawet bliżej nieokreślonej daty. 

Panie, wrzesień mi zniknął, jak te zatopione kamienie, którymi wczoraj rzucałam do rzeki. Gdzie się podziały te dni? Gdzie się podziały te wszystkie lata, z których wspomnienia próbuję odtworzyć na podstawie zdjęć? Żyłam. Oddychałam. Nie pamiętam niczego poza sennymi koszmarami. 

Teraz śnię mniej, ale śpię więcej. Oddycham połowicznie i połowicznie żyję.
Czy to w ogóle prawdopodobne, bym kiedyś była szczęśliwa?