7 października

Dwie kawy, jedna szklanka rozpuszczalnego magnezu i jedna czarna herbata. Dwa spacery z psem. Chyba podjęłam ważną życiową decyzję, ale wciąż boję się ją wypowiedzieć na głos. Stres mnie oblewa z każdorazowym sprawdzaniem skrzynki mailowej. Brak odpowiedzi zwrotnej nie pomaga mi w uporaniu się z porażkami.
____________________________________________________
Placebo wydało dziś nową ep'kę. Piosenki nr 4 i 6 łechcą mnie po uszach. Najlepsze. Ten zespół zawsze miał talent do nagrywania zgrabnych coverów. Wspomnę tylko o Running Up At That Hill (od 2 minuty), którego w oryginale (Kate Bush) nie znoszę, a za ich wersję, zwłaszcza live oddam życie.

Z jednym coverem wiąże się historia najgorszego koncertu na jakim kiedykolwiek byłam. The Smashing Pumpkins, podczas Off Festivalu'13, i ich okrutny cover Space Oddity Bowiego. Jedna z tych kapel, której istnienie zawsze było mi obojętne - kojarzyłam ich głównie przez teledysk inspirowany Busbym Berkeleyem i kinem niemym. A za jeden teledysk nie zostaje się fanem, choć trzeba przyznać, że wspaniale im wyszedł [Tonight, tonight]. Pamiętam że Corgan wyszedł na scenę z fochem na twarzy i w za ciasnej koszulce. Dobrze pamiętam, że stałam po prawej stronie od sceny, z dwoma panami, którzy ta ten koncert koniecznie musieli iść. A ja poszłam z nimi, dla towarzystwa. Ich trzecim (albo drugim) utworem było właśnie Space Oddity, po którym chciało mi się płakać z żalu ze musiałam tego słuchać. Żal był podwójny, bo raz na drugiej scenie mógł odbywać się jakiś piękny niszowy koncert, a dwa to utwór BOWIEGO. To był jedyny, w życiu, raz gdy słyszałam jego utwór na żywo. Zabrali mi ten moment i go podeptali. Nie wybaczę nigdy.